Nowa Zelandia – podróż moich marzeń
O krainie Hobbitów marzyłam od lat! Namiętnie przeglądałam blogi, fotorelacje i artykuły, licząc, że kiedyś zobaczę to wszystko na żywo. Udało się ;) Jeśli te zielone wyspy znajdują się na Waszej bucket list poniżej kilka praktycznych informacji, dzięki którym mam nadzieję łatwej będzie wam przygotować się do wyprawy.
Kiedy jechać?
Jestem zwolenniczką teorii, że nie ma czego takiego jak niesezon. Rzadko udaje mi się trafiać w polecany przez przewodniki perfekcyjny miesiąc na odwiedzenie danego państwa, ale akurat tym razem prawie się udało. Najbardziej optymalne warunki pogodowe dla Nowej Zelandii to okres od stycznia do marca. Temperatury są wysokie, deszcz i wiatr umiarkowany. Nie zmienia to faktu, że ciepły sweter, kurtkę przeciwdeszczową i czapkę należy ze sobą wziąć na wszelki wypadek. Mimo że woda do najcieplejszych nie należy – polecam zabranie też strojów kąpielowych ;)
Pojechaliśmy na 14 dni + podróż, co daje 18 dni ;)
To wystarczający czas na to, aby wiele zobaczyć, ale też zrozumieć, że przyjechało się na zbyt krótki czas, i że na pewno trzeba tu jeszcze wrócić ;)
Jak dojechać? Jak się poruszać?
Samolotem ;) My skorzystaliśmy z promocji Qatar Airways, bilety dla jednej z osoby z wylotem z Warszawy w obie strony kosztowały 3 400 zł. Średnia cena to plus-minus 5000 zł.
Z Warszawy do Kataru lot trwał 6 godzin, potem były 2 godziny na rozprostowanie nóg, by później spędzić w samolocie do Auckland 17 (!!!) godzin.
Na miejscu wynajęliśmy auto. Początkowo myśleliśmy o camperze (bardzo popularny środek transportu), ale ponieważ wyjazd był z tych na ostatnią chwilę, większość wypożyczalni miało już wszystko wynajęte i pozostały tylko campery w wersji lux, które przypominały wielokością tiry, a cenowo konkurowały z najdroższymi hotelami.
Stanęło na aucie z wypożyczalni Jucy, jako jedyna oferowała możliwość wypożyczenia auta w jednym mieście (w naszym przypadku Auckland), a oddanie w innym (w naszym przypadku w Wellington).
Planowaliśmy zobaczyć wyspę północną i południową. Z wyspy na wsypę możesz przepłynąć promem, ale szybciej i wygodniej jest przelecieć (my lecieliśmy Jetstar Airways z Wellington do Christchurch, lot to niecałe 1,5 h, koszt około 150 zł). W Christchurch też wynajęliśmy samochód, by oddać go w Queenstown, a stamtąd samolotem dotrzeć do Auckland. To rozwiązanie się sprawdziło, choć ciągłe przemieszczanie bywało lekko męczące.
Plan
Zawsze najtrudniej zdecydować: co zobaczyć, na czym się skupić, a co odpuścić. Poniższa mapka obrazuje kolejne punkty naszej podróży. Zdecydowaliśmy się na odwiedzenie dwóch wysp, mimo że ze względu na krótki czas, wiele osób doradzało, aby skupić się tylko na jednej.
Auckland – znam tylko z lotniska i miejsca na śniadanie i kolację, szkoda mi było czasu na miasto, do nowej Zelandii przyleciałam dla natury, ciszy i owiec (tego w Auckland raczej brak).
Coromandel – pierwszy nasz przystanek, bajkowy cypel słynący z:
- hot water bath – jedyna w swoim rodzaju plaża, na której łopatą możesz sobie wykopać własne jacuzzi, ale frajda!
- Cathedra Cove – piękne zatoki z niezwykłymi formacjami skalnymi i jaskinią, można tam dotrzeć też kajakami ;)
- najlepsze mule – wielkości mango! Pyszne! Najlepszym miejscem, żeby je zjeść: Coromandel Mussel Kitchen.
Waitomo – czyli miasteczko z jaskiniami i jaskinie ze świecącymi robaczkami! Zwiedzanie jaskiń można połączyć z raftingiem, przygoda na 102!
Tongariro – najstarszy park narodowy w Nowej Zelandii, w jego granicach znajdują się trzy aktywne (!!!) wulkany. Na terenie parku wyznaczono malowniczy, choć miejscami bardzo trudny szlak, Tongariro Alpine Crossing, długość około 20 km. Warto! Widoki wynagradzają zmęczenie i trudy.
Banks Peninsula – półwysep o fantazyjnym nieregularnym kształcie (mnie to przypomina kalafiora w przekroju). Pełno tu łagodnych i malowniczych tras trekkingowych i rowerowych. Miasteczko Akaroa, choć maleńkie, pełne jest knajpek z fish&chips. Można też statkiem wypłynąć w poszukiwaniu delfinów i wielorybów. Z Akaroa przez Christchurch do zachodniego wybrzeża i lodowca prowadzi najpiękniejsza droga, jaką w życiu jechałam i choć trwała 7 godzin, marzyłam, aby nigdy się nie kończyła.
Franz Josef Glacier – aby z możliwie najbliższej odległości zobaczyć język lodowca, odbyliśmy kilkugodzinną wspinaczkę. Widok był imponujący, choć następnym razem zdecydujemy się na na lot helikopterem. Napotkani turyści mówili, że widoki zapierają dech w piersiach.
Queenstown – miasto położone nad jeziorem Wakatipu pośród malowniczych wzgórz, idealne na kilka dni odpoczynku, dużo tu fajnych hosteli, sklepów i knajpek z doskonałym jedzeniem. Droga wokół jeziora należy do najbardziej malowniczych na całej wyspie południowej. Miasto to nowozelandzki kurort narciarski i świetna baza wypadowa dla licznych wycieczek, w tym Milford Sound.
Te Anau i Milford Sound – tak, to tu kręcono Władcę Pierścieni. Tak, tu zaniemówicie milion razy, myśląc, że piękniej być nie może. To tu zrobicie tysiąc zdjęć, po czym stwierdzicie, że to i tak bez sensu, bo NIC nie odda tego, co czujecie i co widzicie: piękno i szczęście w czystej postaci!
Czego nie zobaczyłam (i bardzo żałuję): jeziora Wanaka, Arthur’s pass (wspaniałe miejsce na trekkingi), Rotorua, całego północnego cypla i okolic Cape Reinga, okolic Dunedin. To wszystko zostawiam na kolejny raz ;)
Komentarze